Bajka o krawcu Damazym, jego żonie Celinie i córce Zosi

Bardzo dawno temu, w miasteczku na Ziemi Lubuskiej, żył pewien krawiec. Mieszkał z żoną w niedużym mieszkaniu, w kamienicy. Na dole był zakład krawiecki, a oni mieszkali na piętrze, nad zakładem.

Krawiec miał na imię Damazy, a jego żoną była Celina. Małżeństwo miało jedynaczkę, Zosię.
Miasteczko nie było duże, ani bogate, stąd jego mieszkańcy nie należeli do ludzi zamożnych, dlatego Damazy zamiast szyć suknie, garsonki, płaszcze, spodnie, zwykle dostawał zlecenia na łatanie dziur i naprawę starych ubrań, ewentualnie na inne drobne prace krawieckie, co robił bardzo starannie i dobrze, ale zapłata za wykonane prace nie była wysoka. Na szczęście tych drobnych zleceń miał bardzo dużo, gdyż w miasteczku nie było innego krawca, dzięki czemu jakoś udawało się z tego wyżywić rodzinę.
Celina w wolnych chwilach pomagała mężowi, który nauczył ją rzemiosła krawieckiego i potrafiła nie gorzej od niego posługiwać się igłą i nożycami. Gdyby nie jej pomoc, to nie wiadomo, czy Damazy sam zarobiłby na opłaty i wyżywienie.
Żyli skromnie, poświęcając się wyłącznie pracy i nie mając czasu, ani środków na własne przyjemności. Jedyną ich radością w życiu była córka Zosia, dzięki której mieli apetyt na życie, dzięki której, na ich ustach pojawiał się uśmiech i dzięki której czuli, że ich życie ma sens.

Pewnego razu Celina zachorowała. Dostała wysokiej gorączki i przez kilkanaście dni leżała w łóżku, nie mając na nic siły. Medyk, którego sprowadził Damazy, robił co w jego mocy, by jej pomóc, ale choroba ustępowała bardzo powoli i niechętnie.
Kiedy w końcu gorączka ustąpiła i Celina mogła wstać z łóżka, okazało się, że choroba zabrała jej wzrok. Od tej chwili już nie mogła pomagać mężowi i to on musiał teraz opiekować się nią i nieść pomoc w codziennych czynnościach. Oczywiście pomocna była również Zosia, choć miała dopiero siedem lat. Pomagała jej się ubrać, karmiła, pomagała przyrządzać posiłki, sprzątać, wychodziła z nią na spacery.
Damazy obawiał się o ich przyszłość. Wiedział, że bez pomocy Celiny będzie im bardzo ciężko i martwił się, że może nie dać rady utrzymać rodziny, tym bardziej, że też powoli tracił wzrok, gdyż robił się coraz starszy. Jeśli straci wzrok również on, ich los może okazać się dla nich tragiczny.
Zosia jeszcze tego do końca nie rozumiała, ale przeczuwała, że podkrążone od przemęczenia i wylanych łez, oczy taty, nie wróżą niczego dobrego.

Któregoś dnia Zosia poszła na łąkę za miasto, nazbierać szczaw, z którego chciała z mamą ugotować zupę szczawiową, za którą wszyscy przepadali.
Kiedy zbierała, klęcząc na trawie, szczaw do koszyka, ujrzała kilkanaście metrów od siebie, skradającego się kota, wpatrzonego w coś, czego na razie Zosia nie dostrzegała. Kiedy wstała na równe nogi ujrzała w trawie, kilka metrów od kota, srokę, która była tak zajęta wydziobywaniem czegoś z ziemi, pewnie jakiegoś robaka, że nie widziała skradającego się drapieżnika, który był coraz bliżej i już oblizywał się na myśl o tym, że za chwilę zdobycz wyląduje w jego brzuchu.
Kiedy był kilkanaście centymetrów od biednego ptaka i już miał wykonać ostateczny skok na swoją ofiarę, nagle, usłyszał czyjś krzyk i ujrzał dziewczynkę biegnącą w jego stronę, wymachującą koszykiem i krzyczącą
- Zostaw ją kocie! Sio!Sio!
Efekt był taki, jakiego spodziewała się dziewczynka. Zdezorientowany i wystraszony kot skoczył, owszem, ale w przeciwnym kierunku uciekając przed krzyczącą dziewczynką i jej, groźnie wyglądającym, koszykiem.

Równocześnie zaalarmowana hałasem sroka wyfrunęła z trawy i usiadła na gałęzi pobliskiego drzewa. Cała drżała z przerażenia, uświadamiając sobie w jak wielkich była tarapatach i jak dużo zawdzięcza tej drobnej dziewczynce, która właśnie zbliżała się do niej.
- Witaj sroczko, rzekła Zosia podchodząc do drzewa. Cieszę się, że nic ci nie jest. Kot pewnie cieszy się mniej ode mnie, ale trudno, musi znaleźć sobie inny posiłek.
- Dziękuję ci, dziewczynko! Uratowałaś mi życie, odparła sroka.
- Co? Ty mówisz ludzkim językiem? Spytała zdziwiona Zosia.
- Tak. Jestem czarodziejską sroką, znam mowę wszystkich zwierzą i mowę ludzi, ale co z tego, skoro prawie pożarł mnie przed chwilą kot. Jestem ci bardzo wdzięczna za uratowanie mi życia i chcę cię wynagrodzić za tę przysługę. Dam ci dzbanek pełen złota i kosztowności. Będziesz sobie mogła kupić, co tylko zapragniesz.
- Nie chcę złota, odparła Zosia. Jeśli chcesz mi się odwdzięczyć, chociaż nie musisz, bo nie zrobiłam tego dla korzyści, to spraw, by moja mama odzyskała wzrok. Straciła go po ciężkiej chorobie i jest niewidoma. Bardzo mi jej szkoda i chciałabym, by znowu go odzyskała, a z nim radość z życia, by znowu na jej ustach zawitał uśmiech na widok otaczającego ją świata, by znowu mogła pomagać mojemu tacie.
- Przykro mi, odpowiedziała sroka. Nie mam takiej mocy, by móc pomóc twojej mamie, ale chyba wiem, kto taką moc ma.
- Naprawdę? Kto to taki, spytała Zosia?
- Już ci mówię, odparła sroka. Słuchaj. Za widocznym tu lasem i rzeką, na Samotnej Górze, w pniu potężnego dębu, mieszka dobry czarnoksiężnik Dobromir. Bardzo lubi pomagać ludziom i zwierzętom, i gdy tylko ktoś poprosi go o pomoc, on, bez wahania, zawsze jej udziela. Wszyscy go kochają i podziwiają oprócz złego czarnoksiężnika Brutalla, który zazdrości mu sławy i tego, że jest tak przez wszystkich uwielbiany, dlatego robi wszystko, by przeszkodzić Dobromirowi w czynieniu dobrych uczynków.

Na Samotną Górę prowadzi tylko jedna droga, kręta i niebezpieczna, zwłaszcza w zimie. Niedawno Brutall postawił na tej drodze swoich trzech strażników, których zadaniem jest powstrzymanie każdego, kto chciałby udać się do Dobromira. Chce w ten sposób doprowadzić do tego, by nikt już nie mógł prosić go o pomoc i by po jakimś czasie wszyscy o nim zapomnieli i przestali go uwielbiać.
Strażnicy są bezwzględni i nie zawahają się zabić każdego, kto będzie chciał przekroczyć ich posterunek zbudowany na drodze, z drewnianych pali przykrytych dużymi liśćmi roślin, dającymi upragniony cień w dzień, kiedy promienie słońca są najbardziej dokuczliwe i chroniący również, chociaż dużo mniej, przed deszczem.
Niestety, za dnia, droga na Samotną Górę jest odsłonięta i bardzo widoczna. Nie ma żadnych drzew, ani krzaków, gdzie można by się schować, dlatego pokonanie jej w dzień jest ryzykowne i chyba niemożliwe, gdyż strażnicy mają doskonały wzrok, słuch i węch.
Tylko nocą może się to udać, ale też jest to bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla takiej drobnej i małej dziewczynki, jak ty, dlatego odradzam ci podejmowania takiego ryzyka.
- Ale ja muszę to zrobić! Przerwała jej Zosia. Nie mogę patrzyć jak cierpią i jak są nieszczęśliwi moi rodzice. Muszę podjąć to ryzyko, choćbym przypłaciła je własnym życiem. Zresztą jeśli mama nie odzyska wzroku, to wkrótce straci go również mój tata, a wówczas nie będzie mógł pracować i umrzemy wszyscy w nędzy, z głodu.
- Hmm, faktycznie chyba nie masz wyjścia, rzekła sroka. W takim razie dam ci trzy, w różnych kolorach, czarodziejskie różdżki, które pomogą ci w pokonaniu strażników i zdradzę ci kilka ważnych informacji, które mogą ci się przydać.
Każdy strażnik ma swój czuły punkt. Jeden ma bardzo wrażliwe oczy i jak widzi coś naprawdę pięknego to przez kilka chwil nic do niego nie dociera, wpatruje się w to piękno i nie reaguje na to, co się wokół niego dzieje. Drugi strażnik ma bardzo wrażliwe uszy i tak samo reaguje, gdy słyszy coś pięknego, jakąś muzykę, a trzeci ma bardzo wrażliwy nos i podobnie reaguje, gdy wyczuje jakiś piękny zapach. Nikt nie wie, który strażnik jest czuły na piękno, który na dźwięk, a który na zapach. Musisz sama to odgadnąć i użyć odpowiedniej różdżki. Użycie białej spowoduje, że pojawi się coś pięknego dla oczu- jakaś rzecz, lub zjawisko. Użycie czerwonej sprawi, że pojawi się coś pięknego dla uszu - jakiś piękny dźwięk, lub muzyka. Natomiast użycie niebieskiej różdżki sprawi, że pojawi się coś pięknego dla nosa – jakiś zapach, lub woń. Ale pamiętaj, że wolno ci użyć każdej różdżki tylko raz. Dlatego zanim to zrobisz dobrze się zastanów, czy to na pewno ta, po którą powinnaś w tym momencie sięgnąć. Proszę, oto różdżki, weź je.
- Dziękuję ci bardzo, sroczko. Dzięki tobie odżyła we mnie nadzieja, na lepszy los i normalne życie mojej rodziny.
- To ja dziękuję! Odparła sroka. Uratowałaś mi życie, zawsze będę twoją dłużniczką.
Zosia pomachała odlatującej do swojego gniazda sroce i wróciła do domu z koszykiem pełnym szczawiu. Wspólnie z mamą ugotowały przepyszną zupę, którą, razem z tatą, zajadali się przez kolejne dwa dni. Postanowiła nic nie mówić rodzicom o spotkaniu ze sroką i o swoich planach spotkania się z czarnoksiężnikiem Dobromirem. Nie chciała ich martwić. I tak mieli zmartwień pod dostatkiem. Przeczucie jej mówiło, że wszystko dobrze się skończy. Postanowiła, że następnej nocy, gdy tylko rodzice zasną, wymknie się ukradkiem z domu i uda za las i rzekę, na Samotną Górę.

Gdy nadeszła ta noc i rozległy się pierwsze odgłosy chrapania taty, świadczące o tym, że smacznie śpi u boku mamy, Zosia na palcach zeszła po schodach, otworzyła drzwi domu i wyszła na ulicę.
Szczęście jej sprzyjało, gdyż pogoda była upragniona. Żadnych chmur na niebie i temperatura idealna na nocny spacer, nawet na tak niebezpieczny jak ten, który czekał Zosię.
Wiedziała, że musi się spieszyć, by wrócić do domu przed świtem, zanim obudzą się rodzice.

Kiedy opuściła las i przekroczyła rzekę, ujrzała w świetle księżyca Samotną Górę. Wyglądała bardzo okazale i dostojnie. Spostrzegła krętą drogę prowadzącą na jej szczyt i złapawszy głęboki oddech ruszyła w tym kierunku.
Szła ostrożnie stawiając stopy, by nie robić hałasu i rozglądając się na boki. Nie bała się, ale też nie czuła się komfortowo. Chyba nikt nie czułby się komfortowo w środku nocy, na nieznanej drodze, w dodatku mając siedem lat.
Po kilkunastu minutach marszu krętą drogą ujrzała, wychodząc zza zakrętu, jakąś małą chatkę, lub coś ją przypominającą, stojącą na środku drogi. Zatrzymała się, przykucnęła na poboczu, w trawie i dokładnie przyjrzała tej małej budowli. Stwierdziła, że to raczej mała wiata, czy zadaszony liśćmi szałas. Nagle, zauważyła jakiś ruch. W środku wiaty ktoś był. Domyśliła się, że jest to pierwszy posterunek, o którym mówiła sroczka, a poruszył się strażnik, który jest wewnątrz. Poczuła drżenie rąk, ale wiedziała, że nie może już zawrócić, że musi iść dalej i przechytrzyć strażnika. Sięgnęła do torby i wyciągnęła trzy różdżki. Teraz musiała jednej z niej użyć, ale której?
Gdy już jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności ujrzała zarys postaci strażnika. Przypominał stojącego na nogach niedźwiedzia, ale z ludzką głową. W pewnej chwili strażnik wyszedł z posterunku na drogę i rozejrzał się dookoła sprawdzając, czy nie pojawił się na niej jakiś intruz. Zosia zamarła bez ruchu licząc na to, że trawa w której się skuliła będzie bezpieczną kryjówką i strażnik jej nie zauważy. Przyjrzała mu się uważniej, gdyż teraz, po wyjściu na zewnątrz był lepiej widoczny. Faktycznie miał tułów niedźwiedzia i ludzką głowę. Zauważyła, że ma bardzo duże uszy, nie pasujące swoją wielkością do głowy. Domyśliła się, że jest to strażnik, który wrażliwy jest na piękne dźwięki. Wiedziała już, że musi użyć czerwonej różdżki. Schowała do torby białą i niebieską, zostawiając w dłoni czerwoną. Wzięła głęboki oddech i nacisnęła przycisk na różdżce.

W tym samym momencie, gdzieś, jakby z niebios, dało się słyszeć piękną muzykę. Przepiękne dźwięki orkiestry docierały z góry, z boku, z każdej strony. To był tak cudowny utwór, że nawet Zosię zamurowało na moment z wrażenia. Na szczęście to samo stało się ze strażnikiem, który znieruchomiał, zamknął oczy, podniósł głowę, nastawił do góry uszy i chłonął tę piękną muzykę, nie reagując na nic, co się wokół niego działo.
Zosia wiedziała, że musi jak najszybciej przebiec obok strażnika, póki jest oszołomiony dźwiękami i uciec na bezpieczną odległość w górę drogi, na Samotną Górę. Tak też zrobiła. Kiedy przebiegła obok posterunku i po chwili schowała się za zakrętem drogi, wiedziała, że jest już bezpieczna. Zatrzymała się, by złapać oddech. Słyszała jak ostatnie dźwięki cudownej muzyki cichną i po chwili ponownie zapanowała wokół cisza, której już nic nie zakłócało.
Nie oglądając się za siebie ruszyła dalej w górę drogi.
Po kilku minutach marszu, wychodząc zza kolejnego zakrętu, ujrzała w oddali drugi posterunek. Nie różnił się niczym od pierwszego. Położyła się z boku drogi na trawie i zaczęła się czołgać w jego stronę. Kiedy była już całkiem blisko, nagle, na drogę wyszedł drugi strażnik, podobny do tego pierwszego, wyraźnie czymś zaabsorbowany.
- Chyba mnie usłyszał, szepnęła do siebie dziewczynka i poczuła, że krople potu pojawiają się na jej czole.
Strażnik patrzył w górę ścieżki, ale za chwilę się odwróci i prawdopodobnie ujrzy ukrywającą się w trawie Zosię. Musiała działać bardzo szybko. Zauważyła, że ma wyjątkowo duże oczy, nie pasujące swoją wielkością do rozmiarów twarzy. Domyśliła się, że musi być czuły na piękne obrazy, widoki i w chwili, gdy już odwracał głowę, nacisnęła guzik białej różdżki.
W jednej chwili, z każdej strony na niebie, pojawiły się tęcze. Tysiące mieniących się kolorowych tęcz, które na tle ciemnego nieba pełnego gwiazd wyglądały zjawiskowo i niesamowicie. To był naprawdę cudowny, niepowtarzalny spektakl. Każdy mógłby zaniemówić na widok tak pięknego zjawiska, a co dopiero strażnik czuły na piękne widoki. A ten natychmiast zastygł bez ruchu wpatrzony z otwartą buzią w ten niesamowity widok, nie reagując na to, co się wokół niego dzieje. Na to czekała Zosia, która podniosła się i biegiem podążyła w górę drogi, w stronę szczytu Samotnej Góry, niemal ocierając się o sierść strażnika, który stał jak zamurowany napawając się tym nieoczekiwanym widokiem. Zatrzymała się dopiero w bezpiecznej od posterunku odległości i spojrzała za siebie. Tęcze powoli zaczęły znikać, przygasać i po chwili, prócz gwiazd, niczego na niebie nie było już widać.

Zosia ruszyła w dalszą drogę, wiedząc już, że kolejny strażnik, z którym będzie musiała się zmierzyć, jest wrażliwy na zapachy. Trochę się tym faktem zaniepokoiła, bowiem wiatr wiał jej w plecy, co stanowiło dodatkowe zagrożenie, gdyż strażnik mógł ją wyczuć z daleka. Chwyciła niebieską różdżkę i trzymając ją w dłoni ruszyła w dalszą drogę. Nie miała przecież innego wyjścia.
Po kilkunastu minutach szybkiego marszu postanowiła zatrzymać się na chwilę, by nieco odpocząć, gdyż droga robiła się bardziej stroma i pokonywanie jej było, z każdym krokiem, uciążliwsze. Usiadła w trawie i zaczęła rozmyślać o mamie, wyobrażając sobie, że właśnie odzyskała wzrok i widzi ją szczęśliwą i uśmiechniętą. Aż się sama uśmiechnęła do swoich myśli, które przerwał nagle jakiś szmer. Dochodził z góry ścieżki, zza zakrętu będącego nieopodal. Wytężyła słuch i uświadomiła sobie, że ktoś idzie drogą w jej stronę. Nie miała wątpliwości, że musi to być strażnik. Prawdopodobnie, tak jak się spodziewała, wyczuł ją z daleka i ruszył w jej kierunku. Nie wiedziała co ma robić? Nie przewidziała takiej sytuacji.
Z boku drogi ujrzała jamę, której wcześniej nie zauważyła. Prawdopodobnie wydrążona została przez ulewny deszcz i to niedawno, gdyż na jej dnie zobaczyła ślad po kałuży, która jeszcze parę godzin temu musiała tu być. Wskoczyła do jamy i przykucnęła, czując, że na jej czole ponownie pojawiają się krople potu.
Czyjeś kroki słychać było coraz wyraźniej. Po chwili zza zakrętu wyłoniła się postać trzeciego strażnika. Na moment przystanął i wciągnął powietrze do swojego ogromnego nosa, zajmującego połowę twarzy. Zaczął uważnie się rozglądać. Zosia domyśliła się, że wyczuł jej bliską obecność. Ścisnęła mocniej różdżkę w momencie, gdy strażnik ruszył w jej kierunku. Na szczęście wciąż jej nie widział, gdyż jama całkowicie ją skrywała, ale za chwilę na pewno ją zauważy.
Zosia nie czekała na ten moment. Nacisnęła guziczek na różdżce i zamknęła oczy. Momentalnie umilkły kroki i zrobiła się, niczym nie zmącona cisza, a po chwili wyczuła cudowny zapach, który unosił się zewsząd. Nigdy nie czuła tak pięknego i intensywnego zapachu. Pomyślała, że to musi być woń z wszystkich kwiatów świata, lub wszystkich perfum. Czuła jak kręci się jej w głowie z zachwytu.
Wysunęła głowę z jamy i ujrzała strażnika, z potężnym nosem, który stał nieruchomo na środku drogi, kilka metrów od niej. Miał zamknięte oczy i rozkoszował się niesamowitym i wszechobecnym zapachem. Zosia chętnie by też rozkoszowała się razem z nim, ale wiedziała, że nie może, że za chwilę strażnik ochłonie, a ona musi być w tym momencie daleko od niego. Rzuciła się biegiem w górę drogi, nie oglądając się za siebie i z każdym krokiem coraz słabiej wyczuwając cudowny zapach, który przed chwilą tak ją i strażnika urzekł.
Świadomość tego, że udało jej się bezpiecznie ominąć wszystkie trzy posterunki dała jej dodatkową energię i pomimo coraz bardziej stromej drogi nie czuła zmęczenia.
Po kwadransie szybkiego marszu droga powoli łagodniała i przestała być już stroma. Domyśliła się, że zbliża się do szczytu Samotnej Góry. Pokonała ostatni zakręt drogi i ujrzała cel swojej wędrówki. Przed nią stał potężnych rozmiarów dąb. Nigdy tak dużego drzewa nie widziała. Dostrzegła, że w jego konarze są drzwi. Podeszła do nich i zapukała.

Po chwili drzwi z piskiem się otworzyły i ujrzała w nich postać przyjaźnie uśmiechającego się starca. Miał długą siwą brodę i ubrany był w kolorową szatę, sięgającą do zabawnych, czerwonych butów z pomponem na czubie.
Gestem dłoni zaprosił ją do środka i rzekł.
- Witam Cię cudowna, młoda istoto. Nazywam się Dobromir. Co ciebie do mnie sprowadza?
- Mam na imię Zosia i przybywam do ciebie licząc, że będziesz w stanie pomóc mojej mamie.
- Dobrze, spróbuję, powiedział, ale zanim to zrobię powiedz mi, czy nie bałaś się sama iść do mnie w nocy? Nie lepiej było zrobić to w dzień?
- W dzień mogliby mnie z daleka zobaczyć strażnicy, dlatego…
- Jacy strażnicy? Przerwał jej Dobromir i aż usiadł na fotelu z wrażenia?
- To ty nic o nich nie wiesz? Spytała zdziwiona Zosia?
- Nie, pierwsze słyszę, odparł Czarnoksiężnik.
- Posłuchaj mnie zatem, odparła Zosia. Zły Czarnoksiężnik Brutall postawił na drodze na Samotną Górę trzy posterunki, każdy ze strażnikiem. Ich zadaniem jest nie dopuścić do ciebie nikogo, byś nie mógł już nikomu pomóc i by o tobie za jakiś czas wszyscy zapomnieli. On zazdrości ci twojej sławy i tego, że ciebie wszyscy kochają, a jego wszyscy nienawidzą.
- A ja się zastanawiałem dlaczego od dawna nikt do mnie nie przyszedł? Teraz już wiem, dlaczego. Ale jak tobie udało się ich ominąć? Jesteś przecież małą dziewczynką?
- To dzięki czarodziejskiej sroczce, której uratowałam życie, a która odwdzięczyła mi się dając mi zaczarowane różdżki, dzięki którym mogłam ich przechytrzyć. Opowiem ci wszystko od początku, dobrze?
- Oczywiście, nie mogę się doczekać, odparł Dobromir.

Kiedy skończyła swoją opowieść, Czarnoksiężnik milczał dłuższą chwilę, by w końcu przemówić.
- Niesamowita historia. Jesteś bardzo dzielną i mądrą dziewczynką. Możesz być z siebie dumna.
- Dziękuję, powiedziała Zosia.
- Oczywiście pomogę twojej mamie. Nie mogę pozwolić, by jej oczy już nigdy ciebie nie ujrzały.
- Dziękuję ci bardzo, naprawdę! Właściwie nie wiem jak mam ci dziękować? Nie potrafię wyrazić mojej wdzięczności.
- Nie ma o czym mówić. Twoja uśmiechnięta i radosna buzia jest dla mnie wystarczającą zapłatą, rzekł uśmiechając się do Zosi. Wiesz co, kontynuował, wyhodowałem kiedyś roślinę o cudownych, leczniczych właściwościach. Pomogła już kilku osobom. Wystarczy położyć na noc, na chore oczy, jej liść i rano wzrok jest wyleczony. Weź proszę cztery listki. Dwa dla mamy i dwa dla taty, bo jemu też musimy wzrok naprawić, prawda?
- Tak, wspaniale! Jeszcze raz bardzo dziękuję. Przytuliła się do Czarnoksiężnika, a w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia. Niestety Dobromirze, dobrze mi się z tobą rozmawia i chętnie bym jeszcze została, ale chyba muszę już iść. Powinnam zdążyć wrócić zanim rodzice się obudzą. Nie chcę by się martwili, co się ze mną stało, gdy się obudzą, a mnie nie będzie. Tylko jak mam teraz wrócić? Różdżki już nie działają…
- Nie martw się, Zosiu. Znam zaklęcia, które sprawią, że strażnik wrażliwy na piękno już zawsze będzie widział tęcze, strażnik wrażliwy na zapach już zawsze będzie czuł zapach wszystkich kwiatów świata, a strażnik czuły na dźwięk już zawsze będzie słyszał cudowne dźwięki orkiestry. Tym sposobem już na zawsze będą unieruchomieni , niegroźni, a jednocześnie szczęśliwi mogąc do końca życia karmić swoje zmysły rozkosznymi doznaniami.

Każdy będzie mógł znowu do mnie przyjść ze swoimi problemami, a ja będę mógł pomagać będącym w potrzebie, co kocham robić najbardziej.
Zosia pożegnała się z Dobromirem i ruszyła szczęśliwa w powrotną drogę. Było jej teraz dużo łatwiej, gdyż szła z górki i nogi same ją niosły. Mijała kolejno każdego ze strażników, nie muszą się już ich obawiać. Każdy stał nieruchomo z uśmiechem na ustach, wyraźnie czymś zafascynowany i każdy przypominał pluszowego, niegroźnego misia z ludzką głową.

Kiedy Zosia wróciła do domu, właśnie zaczęło świtać. Gdy otworzyła drzwi ujrzała zdziwionego jej widokiem tatę, który akurat wyszedł z sypialni.
- A gdzie ty byłaś, córuś? Nie nocowałaś w domu? Spytał zatroskany i zszokowany Damazy.
- Nie, nie spałam w domu. Musiałam coś załatwić i chciałam zrobić wam niespodziankę. Wejdźmy do sypialni, bo słyszę, że mama też już nie śpi, to wszystko wam opowiem.

Wieczorem, gdy rodzice ułożyli się w łóżku, do snu, Zosia położyła na powiekach ich oczu po listku tajemniczej rośliny i wyszła do swojego pokoju. Nie mogła długo usnąć, pomimo tego, że poprzedniej nocy nie zmrużyła oczu. Cały czas myślała o tym, czy roślina ma moc, by uzdrowić i przywrócić wzrok jej rodzicom, zwłaszcza mamie.
Sen w końcu ją zmorzył, a kiedy się obudziła ujrzała tańczących w jej pokoju rodziców, radosnych i płaczących ze szczęścia. Udało się, jej mama odzyskała wzrok, a wzroku taty mógłby pozazdrościć niejeden młody człowiek. Rzuciła się na nich i dłuższą chwilę tańczyli w trójkę, nie mogąc powstrzymać łez. Nigdy nie byli tak szczęśliwi, jak tego ranka.
Ich życie zmieniło się nie do poznania. W pobliżu miasta wybudowano zamek i wkrótce zaczęło się ono bogacić i rozbudowywać. Do miasta zaczęli przybywać nowi mieszkańcy, zamożni kupcy, artyści, arystokraci, którzy się tu osiedlali. Krawiec i jego żona zaczęli dostawać zlecenia na szycie sukni, płaszczy i innych ubrań, również dla rodziny królewskiej, za które dostawali sowite wynagrodzenie i powodziło im się zdecydowanie lepiej niż wcześniej. Stać ich było na lepsze meble, ubrania, a nawet zatrudnili pracowników, dzięki czemu mieli dużo czasu dla siebie i córki, która poszła do szkoły i wymagała więcej rodzicielskiej uwagi.
Kiedy Zosia urosła i z dziecka przemieniła się w kobietę, otworzyła w miasteczku sklep z odzieżą, w którym można było kupić ubrania szyte przez jej rodziców. Sklep odniósł duży sukces, gdyż rodzice Zosi szyli piękne ubrania i każdy chciał w nich chodzić.

Żyli długo i szczęśliwie.

autor: Marek Wnukowski