Bajka o potwornym potworze i wiejskim chłopcu

Bardzo dawno temu, w odległej krainie, wysoko w górach, mieszkał, w olbrzymiej grocie skalnej, potwór, który był utrapieniem całego królestwa. Potwór był bardzo silny i groźny. Chodził na dwóch nogach, a ciało miał pokryte ostrymi i twardymi kolcami, które były jego pancerzem, a w razie niebezpieczeństwa mógł je stroszyć, tak jak jeż i mógł nimi przedziurawić przeciwnika. Ale potwór rzadko kiedy się czegoś bał, to jego się przecież wszyscy bali, dlatego nikt nigdy nie widział jak on te kolce stroszy. Jego głowę pokrywały łuski, podobne do rybich, ale bardzo twarde, jak ze stali, przez co spełniały rolę kasku, chroniąc ją od uderzeń i ciosów. Zamiast dłoni miał szpony, jak orzeł i potrafił ziać ogniem, jak smok. Do tego miał prawie trzy metry wzrostu i ważył więcej, niż dorosły byk. Stopy miał podobne do kocich, dzięki czemu potrafił chodzić bardzo cicho. Był nie tylko bardzo silny, ale też niezwykle sprytny i szybki, pomimo swoich rozmiarów i wagi. Świetnie też wspinał się po skałach, nawet oblodzonych, gdyż pazury u nóg i szpony, zamiast rąk, bardzo mu wspinaczkę ułatwiały.

Jakby tego było mało, miał doskonały wręcz słuch, węch i wzrok. Czy można kogoś takiego pokonać? Właściwie nie miał żadnego słabego punktu, oprócz jednego.

Otóż, jeden z jego kolców na ciele, których miał tysiące, był zaczarowany i choć nie różnił się wyglądem od pozostałych, to był nieruchomy i w sytuacjach zagrożenia, kiedy potwór się przestraszył, czy bardzo zdenerwował, a wtedy stroszył wszystkie kolce, ten jeden nie reagował i leżał, nie zmieniając pozycji. To właśnie dzięki temu czarodziejskiemu kolcowi, bestia miała tak dobry słuch, węch i wzrok. Gdyby, jakimś cudem, kolca stracił, wówczas w krótkim czasie potwór postradałby wszystkie te zmysły. Trudno było go rozpoznać, gdyż z wyglądu nie różnił się niczym od pozostałych. Wiadomo tylko, że był na plecach, nic więcej. A plecy bestia miała przecież ogromne i kolców na nich multum. Zresztą, gdyby nawet było wiadomo, który to kolec, to jak podejść do potwora od tyłu i jak mu go wyrwać? I kto by się na to odważył? Było to raczej niemożliwe.

Bestior, bo tak go ludzie nazwali, żywił się liśćmi drzew, korą, trawą, korzonkami, owocami leśnymi, ale raz w tygodniu potrzebował zjeść mięso i jeśli nie udało mu się upolować sarny, lub kozicy, albo innego zwierzęcia żyjącego w lesie, lub w górach, wówczas szedł do którejś z okolicznych wiosek i porywał człowieka, którego zanosił następnie do swojej groty i tam go pożerał. Najbardziej smakowało mu mięso kobiet, szczególnie młodych, ale nie gardził też staruszkiem, czy staruszką, jeśli był bardzo głodny.
Wszyscy w królestwie bardzo się go bali, gdyż nikt nie był w stanie pokonać go w walce, a ci, którzy próbowali, dawno spoczywali w jego brzuchu.

Król wyznaczył nagrodę za pokonanie potwora, gdyż obawiał się, że jak już zje wszystkich ludzi z wiosek, to przyjdzie do jego zamku po kolejne ofiary, a na koniec pożre i jego samego. Wielu dzielnych rycerzy próbowało pokonać Bestiora, ale żadnemu się to nie udało i każdy jeden ginął w pojedynku z potworem, który uwielbiał łapać rycerza, będącego w zbroi, w swoje szpony. Unosił go wówczas do góry, a następnie zionął na niego ogniem z paszczy i piekł go w ten sposób, tak jak dzisiaj piecze się mięso w piekarniku. Usmażonego w ten sposób biednego rycerza chrupał, jak landrynkę i połykał razem ze zbroją, a czasem też z koniem, na którym rycerz siedział. Uwielbiał taki gorący posiłek…

Wieśniacy z okolicznych wiosek drżeli o swoje życie i swoich bliskich, ale nie mogli nic poradzić. Mogli jedynie czekać i liczyć na to, że Bestior nie pożre nikogo z ich rodziny.

W pewnej niedużej wiosce, o przemiłej nazwie Pyszno, mieszkał Wiesio. A właściwie Wiesław, ale wszyscy tak właśnie się do niego zwracali. Wiesio mieszkał w drewnianej chatce pokrytej strzechą, razem z rodzicami i trzema młodszymi siostrami. Niedawno skończył piętnaście lat, a jego najmłodsza siostra, osiem. Rodzeństwo bardzo się kochało, wzajemnie wspierało i sobie pomagało. Wszyscy ciężko pracowali, gdyż ich rodzice byli biedni i wszystko musieli robić sami. Nie stać ich było na parobka, a mieli kilka mórg ziemi, która wymagała uprawy. Mieli też konia, krowę, świnię, kury, które trzeba było nakarmić, oporządzić, krowę wydoić, jajka pozbierać. Musieli udzielać się we wszystkich innych pracach, również domowych. Trzeba było pomagać wypiekać chleb, przy robieniu masła, śmietany, sera, pomagać pielić w ogródku, gdzie hodowali pomidory, ogórki i inne warzywa. Produkty te w większości sami zjadali, ale nadwyżkę sprzedawali w pobliskim miasteczku. W każdy piątek zaprzęgali konika do wozu, na wóz ładowali warzywa, jajka, ser i inne produkty i sprzedawali na bazarze, dzięki czemu mieli pieniądze na ubrania, buty, naftę do lamp i na inne niezbędne do życia rzeczy. Pieniędzy ledwo im starczało, ale głodni i boso nie chodzili.

Rodzice nie byli już młodzi, do tego byli bardzo schorowani, dlatego na brak pracy w domu i zagrodzie rodzeństwo nie mogło narzekać. Ale radzili sobie doskonale i byli bardzo ze sobą szczęśliwi.

Wiesio słyszał, jak każdy w wiosce, o potworze i im był starszy, tym częściej przejmował się losem swojej rodziny, obawiając się, że pewnej nocy Bestior może przyjść porwać jego, lub kogoś z wioski, czy jego domu.

Bał się tego, ale wiedział, że jeśli będzie bezczynnie czekał na potwora, to któregoś dnia się doczeka i straci życie on, lub na przykład, któraś z jego sióstr. Ta myśl nie dawała mu spokoju i z każdym dniem, coraz mocniej dręczyła.

Choć miał dopiero piętnaście lat, to był dużym i silnym młodzieńcem i przerósł już nawet swojego tatę. Zaczął obmyślać plan, jak pokonać potwora i uwolnić od niego swoją rodzinę i całe królestwo. Wiedział, że może liczyć tylko na siebie. Nie chciałby nikogo w to mieszać, by w razie niepowodzenia, nikt nie miał do niego pretensji, czy żalu, lub, co gorsze, nie stracił przez niego życia.

Przez kilka ostatnich nocy prawie nie spał. Myślał i myślał jak pokonać bestię? I wreszcie, pewnej nocy, uśmiechnął się do swoich myśli. Wymyślił! Miał już plan. Trudny i niebezpieczny, ale bardzo realny i dający duże szanse na pozbycie się potwora.

Postanowił, że następnej nocy uda się do groty Bestiora i spróbuje go pokonać. Przygotował sobie kilkanaście świec, krzesiwo, fujarkę oraz duże obcęgi, których używał, kiedy zmieniał podkowy koniowi.

- Wiesio, do czego ci te świece i obcęgi? I fujarka? Spojrzała na niego pytająco najmłodsza siostra, która nieoczekiwanie się pojawiła, zaskakując tym Wiesia.
- O, o, obcę, ęgi, gi? Zaczął jąkać się, nie wiedząc co ma siostrze powiedzieć, tak go zaskoczyła.
- Gdzieś się wybierasz? Pytała go dalej, bardzo ciekawska siostrzyczka.
- No, no, no, wiesz, ja, no wiesz, wciąż jąkał się Wiesio, nie wiedząc, jak się wytłumaczyć.
- No wyduś to z siebie i przestań się jąkać, skarciła go.
- Zamierzałem iść do lasu i, i, i upolować zająca, wykrzyknął.
- W nocy? Nie dowierzała Greta, bo tak miała na imię jego siostra.
- Tak, dlatego biorę świeczki, by sobie przyświecić - wymyślił na poczekaniu.
- A obcęgi? - wciąż pytała wścibska Greta.
- Może będzie trzeba go ogłuszyć? - brnął dalej w kłamstwie Wiesio.
- Ogłuszyć, powiadasz? Obcęgami, hmm. A w takim razie do czego ci fujarka? - spytała, podchodzą do brata i patrząc mu głęboko w oczy.
- Fujarka? Powtórzył za siostrą i przełknął z trudnością ślinę. Yyyy, zające uwielbiają muzykę. Pomyślałem, że jak zacznę grać, to na pewno któregoś zwabię.
- Coś takiego, rzekła siostra. Uwielbiają muzykę, powiadasz ?
- Tak słyszałem - dalej kłamał, jak z nut, brat.
- Ale przecież, prócz mnie, nikt nie umie, a zwłaszcza ty, grać na fujarce? Co mi odpowiesz? - spytała.
- Na pewno któryś nie ma słuchu i nie pozna, że nie umiem grać, rzekł Wiesio, zadowolony z siebie, że udało mu się tak sprytnie wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji.
- Coś kombinujesz braciszku i nie myśl sobie, że uwierzyłam w tą twoją bajeczkę o zającach i fujarce. Idę spać, ale będę cię mieć na oku, Wiesio.
- Dobranoc siostrzyczko, miłych snów - rzekł machając jej na pożegnanie.

Następna noc, być może, będzie najważniejszą w jego życiu, ale jest też prawdopodobne, że ostatnią, jeśli jego plan się nie powiedzie… Położył się do łóżka i zanim usnął, powtórzył sobie w myślach cały swój misterny plan na jutrzejszą noc i po chwili chrapał już głośniej od taty.

On usnął, ale Greta leżała z otwartymi oczami, nie mogąc usnąć i zastanawiała się, co też brat kombinuje? Coś jej mówiło, że może wpakować się w jakieś kłopoty, a wiedziała, że jeszcze nigdy przeczucie jej nie zawiodło…

Następnej nocy Wiesio, upewniwszy się, że wszyscy smacznie śpią, zarzucił na plecy worek z akcesoriami i opuścił dom.

Nie wiedział gdzie dokładnie mieści się grota potwora. Wiedział tylko, że gdzieś w górach i liczył na to, że tam trafi i, że bestia będzie w niej, że nie wyruszy akurat tej nocy na polowanie.

Szedł coraz wyżej i dalej, aż pod jego stopami pojawił się śnieg, a chwilę później ujrzał olbrzymie ślady wielkości jego głowy. Nie miał wątpliwości, że potwór niedawno tędy szedł i ucieszył się, że ślady poprowadzą go do jego groty. Przystanął na chwilę, by zaczerpnąć świeżego powietrza, gdy nagle, za sobą, usłyszał jakiś trzask, jakby odgłos łamanej gałęzi pod stopą. Wstrzymał oddech i poczuł jak serce obija się o żebra, tak intensywnie zaczęło bić. Wytężył wzrok, ale niczego nie zauważył, chociaż… za starą wierzbą zdawało mu się, że widział jakiś cień. Zaczął zbliżać się do drzewa, by sprawdzić, co to mogło być? Gdy był już blisko, chmura przysłoniła księżyc i przez chwilę zrobiło się bardzo ciemno. Kiedy podszedł pod wierzbę, nikogo tam nie zauważył. Odetchnął z ulgą, zawrócił i zaczął dalej podążać po śladach na śniegu, do groty Bestiora.

Minęła północ, gdy stanął przed wejściem do niej. Zasłaniał je ogromny głaz.
Wiedział, że musi zachowywać się bardzo ostrożnie, gdyż bestia miała doskonały słuch, ale póki co, słyszał jej głośne chrapanie, więc uspokoił się nieco.

Zaczął, kilkanaście metrów od wejścia do groty, lepić bałwana. Ale innego, niż te pospolite bałwany. Jego musiał przypominać człowieka. Miał mieć ręce, nogi, głowę. Na szczęście zimą ulepił podobnego razem z siostrami, stąd wiedział jak go teraz ulepić.

Nagle, uzmysłowił sobie, że w swoich planach nie uwzględnił sytuacji, co zrobi, gdy nie będzie śniegu? Coś musiałbym wymyślić, szepnął do siebie. Na szczęście nie musiał, śniegu było dużo i zaczął nawet padać świeży.

Kończąc lepić bałwana uświadomił sobie, że jego plan zakładał, że tu, wysoko w górach, będzie hulał mocny wiatr. Jest mu potrzebny! A wiatru nie było, jak na złość. Jego plan był zagrożony w tej sytuacji…

Gdy bałwan był już gotowy, Wiesio zamocował na jego głowie, tułowiu, rękach i nogach świeczki, które podpalił krzesiwem. Za bałwanem, na ulepionej ze śniegu małej górce, położył fujarkę, która miała wydawać głośny pisk, gdyby był wiatr. Ale wiatru nie było, niestety i fujarka milczała. To bardzo krzyżowało jego plany, ale nie mógł się już wycofać. Musiał poradzić sobie bez fujarki. Na szczęście pojawiła się mgła, której nie uwzględnił, a która mogła mu pomóc, co bardzo go ucieszyło i poprawiło trochę humor, po tym jak, z powodu braku wiatru, go stracił.
Podkradł się pod głaz, zagradzający grotę i zaczął kopać w niego swoimi butami.

Tak jak się spodziewał obudził potwora, który przesunął głaz, by sprawdzić, kto odważył się go obudzić w środku nocy i przerywa mu sen?

Wyszedł przed grotę i znieruchomiał. Zobaczył przed sobą, we mgle, jakąś postać przypominającą człowieka i świecącą się jak choinka. Był tak wpatrzony w tę zjawę, że nie zauważył, kiedy Wiesio przemknął do środka groty, stanął za jego plecami i zapalił kolejną świeczkę, by rozświetlić wnętrze.

Bestior był tak oszołomiony tym widokiem, że pierwszy raz, od bardzo dawna, czuł jak dreszcze pojawiają się na jego ciele, a kolce powoli zaczynają się podnosić. I raczej nie spowodował tego strach. Bardziej wściekłość, która zaczęła coraz bardziej nim wstrząsać. W jego oczach pojawiły się ogniste iskry, a z gardła zaczął wydobywać się groźny pomruk.

To coś przypominało człowieka, ale dlaczego się nie ruszało? I dlaczego nie uciekało na jego widok, myślał Bestior, coraz bardziej zdenerwowany i rozjuszony.

Nagle, rozległ się jakiś dziwny dźwięk - ni to trąbka, ni to fujarka. Taki rodzaj dźwięku, który aż miażdżył mu uszy swoją straszną, przerażającą melodią, a z okolicznych drzew wypłoszył wszystkie sowy, wiewiórki, a nawet korniki. Tego było za dużo. Wściekł się jak nigdy dotąd, postawił swoje kolce na sztorc, rozpostarł szpony i zaczął się szykować, by zaatakować tą dziwaczną, świecącą się zjawę.

Na to czekał Wiesio, którego też zaskoczyły i przeraziły usłyszane dźwięki. Też nie mógł zrozumieć, skąd się wzięły? Raczej nie z fujarki - wiatru przecież wciąż nie było? Na szczęście nie stracił zimnej krwi. Gdy kolce na plecach bestii się nastroszyły, z łatwością zauważył, że jeden z nich ani drgnął i leży, jak leżał. Podszedł na palcach do pleców potwora, chwycił kolca obcęgami i pociągnął z całej siły.

Bestior poczuł jakieś ukłucie w plecach, ale się tym nie przejął, gdyż właśnie ruszył na świecącego przeciwnika, by go rozerwać na strzępy.

Zdziwił się i nie mógł zrozumieć o co chodzi, gdy okazało się, że to człowiek, ale ze śniegu. Rozwalił, wściekły, bałwana na strzępy, usiadł na śniegu i zastanawiał się, co to wszystko ma znaczyć? Czyżby to był sen? A może ma omamy?

Siedział tak oszołomiony dłuższą chwilę, wciąż nie rozumiejąc tego, co się przed chwilą wydarzyło? W końcu, gdy zmarzł, wszedł do groty i zasunął za sobą głaz, cały czas kręcąc z niedowierzaniem głową. Poczuł się nagle dziwnie zmęczony, czuł mrowienie w oczach, uszach i kręciło mu się w głowie. Runął na swoje posłanie i natychmiast usnął.

Tymczasem Wiesio biegł na złamanie karku w stronę domu, bojąc się odwrócić, obawiając się, że zobaczy goniącego go potwora. Nagle, ale przed sobą o dziwo, ujrzał jakąś zakapturzoną postać biegnącą w tę samą, co on, stronę. Zbyt późno ją zobaczył i nie zdążył już wyhamować. Wpadł w nią z impetem i przewrócili się oboje. Gdy podniósł głowę, ujrzał siedzącą i syczącą z bólu Gretę, rozmasowującą kolano, w które musiała się uderzyć.

- Greta? Co ty tu robisz? - zapytał, nie wiadomo czy bardziej zdziwiony, czy przestraszony.
- Aaa, to ty, braciszku? Uff, całe szczęście. Myślałam, że goni mnie potwór. Jak dobrze cię widzieć - rzekła już uspokojona.
- Śledziłaś mnie? - spytał Wiesio?
- Mówiłam, że będę cię mieć na oku, prawda? Nie spałam. Wiedziałam, że coś kombinujesz i poszłam za tobą, braciszku.
- Acha, już wiem skąd te dźwięki. Myślałem, że umiesz grać na fujarce, ale to co usłyszałem temu zaprzecza - rzekł Wiesio uśmiechając się ironicznie.
- A co, miałam zagrać kołysankę? Musiałam zagrać coś, co go rozwścieczy i mam nadzieję, że mi się udało - powiedziała Greta
- Chyba tak. Zdaje się, że nawet lawinę wywołałaś swoim graniem, słyszałem hałas, który ją przypomina. A za tą wierzbą to też ty się chowałaś, prawda?
- Prawda, prawda. Gdyby księżyc nie zaszedł za chmurę to pewnie byś mnie zauważył. Ale powiedz mi braciszku, po co poszedłeś do potwora i co chciałeś osiągnąć? - Zaraz, obcęgi! Już wszystko wiem! Udało ci się wyciągnąć czarodziejski kolec z jego pleców? - spytała.
- Tak, siostrzyczko. Udało mi się! Patrz, mam go w kieszeni, zabrałem na pamiątkę - mówiąc to wyciągnął kolec i położył go na dłoni.
- Cudownie! - krzyknęła Greta i uściskała brata z całej siły. Czy to oznacza, że…
- Tak, mam nadzieję, że tak, przerwał jej Wiesio. Potwór straci teraz wzrok, słuch, węch i nie będzie już niebezpieczny. Nie będzie mógł porywać i zabijać ludzi.
- Wspaniale, mój braciszku. Jestem z ciebie bardzo dumna. Uratowałeś królestwo od zagłady. Jesteś bohaterem!
- Jaki tam bohater. Wiesz jakiego miałem stracha? Zresztą, pomógł mi wspaniały i odważny pomocnik, nie zapominaj o tym.
- Ja tylko zagrałam na fujarce! Gdybym nie była tak przerażona, nigdy bym takich dźwięków z niej nie wydobyła. Sama nie mogłam uwierzyć, że potrafię takie przerażające dźwięki wyczarować z tak małej fujarki, zaśmiała się Greta.
- Chodźmy do domu, rzekł Wiesio. Musimy się trochę zdrzemnąć, gdyż rano trzeba wydoić krowę, nakarmić zwierzaki, pozbierać jajka i tak dalej i tak dalej, jak co dzień.

Następnego dnia Greta opowiedziała, najpierw rodzinie, a później wszystkim, o wydarzeniach minionej nocy. Wieść o bohaterskim czynie rodzeństwa, o pokonaniu potwora, rozeszła się lotem błyskawicy po całym królestwie. Wszyscy świętowali, wiwatowali i cieszyli się, że potwór nie zrobi już nikomu krzywdy. A wszystko to za sprawą Wiesia, który miał odwagę i pomysł na to, jak go pokonać. Został bohaterem całego królestwa.

Król wezwał rodzeństwo do siebie, na zamek i w geście podzięki podarował im piękny, nowy murowany dom, w którym zamieszkała cała Wiesia rodzina. Ponadto dał im tyle złota, że do końca życia żyli dostatnio, choć nadal uprawiali ziemię i mieszkali na wsi, gdyż nie wyobrażali sobie innego życia. Ale już nie musieli ciężko pracować. Pracowali dla przyjemności. Wiesio i jego siostry założyli rodziny, wybudowali sobie nowe domy i żyli w szczęściu opiekując się swoimi rodzicami, którzy zostali w domu podarowanym przez króla. Żyli w zdrowiu długo i szczęśliwie, ciesząc się życiem i kosztując jego cudowny smak.

A potwór? Wciąż żył i mieszkał w swojej grocie, ale był ślepy, głuchy i stracił węch. Żywił się wyłącznie trawą i liśćmi z drzew i nie oddalał się za daleko od groty, bojąc się, że się zgubi. Schudł i ledwo go można było rozpoznać, tak się zmienił. Ale najważniejsze, że nie był już groźny i nikomu krzywdy nigdy już zrobić nie mógł. Królestwo odżyło i wszyscy żyli w zgodzie i w szczęściu.

autor: Marek Wnukowski