Historia zgubionego kapelusza

autor: Krzysztof Roguski

Rozdział Pierwszy

Sardynki w sosie pomidorowym

Detektyw Konstanty Skorupka obudził się w swoim łóżku niezwykle wyspany i wypoczęty. Wczoraj rozwiązał zagadkę dwunastu ciast, które w tajemniczy sposób zniknęły z cukierni Maksa Wątróbki. Okazało się, że za tajemniczym zniknięciem dwunastu ciast stał Tymek Czapla, syn samego burmistrza Jerzego Czapli, a rozwikłanie zagadki zajęło Konstantemu Skorupce ni mniej, ni więcej tylko sześć i pół dnia. Wszystkie ciasta natomiast znalazły się w brzuchu Tymka Czapli.

Biuro detektywistyczne Konstantego Skorupki znajdowało się przy ulicy Dalekiej 2B, w domu na parterze, w pokoju od strony skrzyżowania, natomiast jego prywatne mieszkanie z widokiem na komendę policji, znajdowało się na poddaszu, pod tym samym adresem. Zegarek na komodzie wskazywał 8.14, czyli najlepszy czas na śniadanie i poranną prasę. Konstanty Skorupka włożył swoje ulubione buty i starannie zawiązał krawat przed wysokim lustrem. Teraz był gotowy na nowe wyzwania… ale przede wszystkim był głodny jak wilk.

Przeszedł do kuchni i wstawił wodę w czajniku. Miał ochotę zjeść coś naprawdę dobrego, miał ochotę na swoje ulubione śniadanie.

Miał ochotę na sardynki w sosie pomidorowym.

Rozdział Drugi

Porządki

Panna Lukrecja Żabczyńska, asystentka Konstantego Skorupki, już od brzasku siedziała przy swoim biurku i w okularach na nosie porządkowała dokumenty z pieczołowitą starannością. Wysokie stosy papierowych teczek leżały równo, całkowicie zasłaniając pannę Lukrecję. Między stosami stała elegancka filiżanka świeżo zaparzonej kawy z mlekiem.

Konstanty Skorupka wszedł do biura w jeszcze lepszym humorze. Zdziwił się zobaczywszy stosy dokumentów. Nie przypuszczał, że nagromadziło się ich aż tyle. Za otwartym oknem słychać było wiosenny śpiew ptaków.
– Panno Lukrecjo? – Rzucił detektyw, rozglądając się po pomieszczeniu.

Lukrecja Żabczyńska wysunęła głowę zza dokumentów i uśmiechnęła się szeroko.
– Dzień dobry, panie Konstanty. Już się pan obudził?
– Owszem – odparł detektyw dumnie. – Zdążyłem nawet zjeść swoje ulubione śniadanie.
– Sardynki w sosie pomidorowym – uśmiech na twarzy Lukrecji Żabczyńskiej poszerzył się. Co prawda nie była zwolenniczką takich przysmaków i uważała to za trochę dziwne, ale skoro Konstanty Skorupka je lubił to życzyła mu smacznego. – Odpoczął pan?

Odpoczynek po każdej rozwiązanej zagadce był dla detektywa bardzo ważny. Uważał bowiem za niezbędne dać rozumowi trochę wytchnienia. Przemęczony i tak nie zdziałałby za wiele. Poza tym odpoczynek był tak samo ważny jak praca. Obie te rzeczy musiały się równoważyć.

Konstanty Skorupka podszedł do okna i odmachał Frankowi Napie, który każdego dnia dostarczał świeże pieczywo do sklepu po drugiej stronie skrzyżowania.
– Owszem, panno Lukrecjo – odparł zadowolony. Naprawdę czuł się tak lekko jak nigdy. – Teraz, kiedy już nie muszę myśleć ani o Tymku, ani o ciastach, ani o biednym burmistrzu, czuję się o niebo lepiej.

Lukrecja Żabczyńska roześmiała się. Darzyła detektywa przyjaźnią i bardzo dobrze jej się z nim pracowało. Uważała, że byli naprawdę zgranym zespołem. On rozwiązywał zagadki, ona zajmowała się dokumentami. Najlepszy duet w miasteczku.
– A co znaczą te wszystkie dokumenty na biurku? – Konstanty Skorupka zmarszczył brwi.
– Porządki, panie Konstanty – Lukrecja Żabczyńska upiła łyk kawy z mlekiem. – W szafie na dokumenty zaczyna brakować już miejsca.

To nie wróżyło dobrze. Albo trzeba będzie kupić drugą szafę albo, co gorsza, pozbyć się choć części dokumentów. Drugie rozwiązanie absolutnie nie wchodziło w grę. Pierwsze trzeba było poważnie przemyśleć.

Rozdział Trzeci

Przedpołudniowy spacer

Konstanty Skorupka wziął gazetę leżącą na parapecie. Było w niej to czego się spodziewał, czyli artykuł o rozwiązaniu przez niego tajemniczego zniknięcia dwunastu ciast Jerzego Czapli.
– Tym razem artykuł jest na pierwszej stronie – zauważyła Lukrecja Żabczyńska. Właśnie układała w szafie większą część uporządkowanych dokumentów.
– Zadziwiające – stwierdził detektyw i odłożył gazetę na parapet. – No cóż… mam nadzieję, że Tymek nie zrobi więcej podobnego głupstwa.
– Ja także – Lukrecja Żabczyńska pokręciła głową. – Kto to słyszał zjeść dwanaście ciast za jednym posiedzeniem…

Konstanty Skorupka zamyślił się.

Z zamyślenia wyrwała go dopiero panna Lukrecja Żabczyńska, pytając:
– Czy wybiera się pan, panie Konstanty, na swój tradycyjny, przedpołudniowy spacer?

Rozdział Czwarty

Gdzie jest kapelusz?

Konstanty Skorupka spacerował ulicami miasteczka każdego przedpołudnia, niezależnie od pogody. Miał stałą, wyznaczoną trasę, z której nigdy nie zbaczał i której przebycie zajmowało mu około dwóch godzin bez zbędnego pośpiechu. W tym czasie zdążył obejść całe miasteczko, zrelaksować się, przywitać ze wszystkimi bądź rozwiązać zagadkę, jeśli akurat go trapiła.

Idąc na spacer zawsze zakładał swój ulubiony, słomkowy kapelusz. Był nieco zniszczony, czarna tasiemka wyblakła w miejscu, gdzie Konstanty Skorupka dotykał dłonią kapelusza przy zakładaniu i zdejmowaniu, ale detektyw tak był do niego przywiązany, że za żadne skarby świata nie zamieniłby go na inny kapelusz. Nosił go z dumą godną podziwu i dbał o niego jak o najważniejszą rzecz na świecie. Zostawiał go na drewnianym wieszaku przy drzwiach wejściowych, gdzie było jego stałe, wyznaczone miejsce.

Jednak teraz kapelusza na wieszaku nie było. W miejscu, gdzie powinien się znajdować, sterczał drewniany hak zakończony gładką kulką. Konstanty Skorupka zmarszczył czoło i zacisnął usta. Przez dłuższy czas przyglądał się pustemu wieszakowi i zastanawiał, co się stało. Nie przypominał sobie, aby odkładał go w inne miejsce, bo takiego miejsca zwyczajnie nie było. Kapelusz powinien znajdować się albo na jego głowie albo na wieszaku. I nigdzie indziej.

Panna Lukrecja Żabczyńska stała odwrócona w stronę szafy i pieczołowicie układała papierowe teczki z dokumentami, nucąc przy tym cichutko swoją ulubioną piosenkę. Okulary miała na czubku głowy.

Tymczasem Konstanty Skorupka niepokoił się coraz bardziej. Kapelusza nie było w zasięgu wzroku i nic nie wskazywało na to, aby miał się w magiczny sposób z powrotem na wieszaku pojawić. No dobrze… ale gdzie w takim razie był?
– Panno Lukrecjo? – Zagadnął, nie odrywając wzroku od pustego wieszaka. Spacer bez kapelusza na głowie? To nie wchodziło w grę.

Lukrecja Żabczyńska przerwała swoje zajęcie i spojrzała na detektywa. W jego oczach dostrzegła zaniepokojenie.
– Słucham, panie Konstanty.

Detektyw otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Po czym znowu je otworzył i znowu zamknął.
– Dobrze się pan czuje? – Teraz również Lukrecja Żabczyńska się zaniepokoiła.

Konstanty Skorupka skakał wzrokiem to na pannę Lukrecję, to na wieszak, znowu na pannę Lukrecję i znowu na wieszak…
– Panie Konstanty?

Detektyw w końcu zebrał myśli.
– Panno Lukrecjo… Gdzie jest kapelusz?

Rozdział Piąty

Zielona herbata i ciasteczko

Panna Lukrecja Żabczyńska dopiero teraz dostrzegła brak kapelusza i zdziwiła się nie mniej niż Konstanty Skorupka. Zdjęła okulary z czubka głowy i włożyła je na nos. Przyjrzała się uważniej.
– A to dziwne… – westchnęła. Pierwszy raz spotkała się z czymś takim. – Doprawdy przedziwne, można powiedzieć. Nie sądzi pan, panie Konstanty?
– Owszem… ale gdzie on mógł się podziać? – Detektyw rozłożył bezradnie ręce. – Bez mojego słomkowego kapelusza nie pójdę na codzienny spacer.

W pomieszczeniu zapanowała nerwowa atmosfera. Trzeba było coś wymyślić, i to naprawdę szybko. Znajomi, których Konstanty Skorupka spotykał na spacerze, mogli się poważnie zaniepokoić i byłoby to całkowicie uzasadnione. Nie wykluczone także, że wybuchłaby afera na całe miasteczko.
– Co teraz? – Głos detektywa zadrżał. Spokojnie, tylko spokojnie… zaraz na pewno coś wymyśli.

Lukrecja Żabczyńska jeszcze nigdy dotąd tak się nie denerwowała. Bo dla kogoś mógł to być TYLKO zaginiony kapelusz, ale dla niej i dla Konstantego Skorupki to był AŻ zaginiony kapelusz. Ładna historia, nie ma co!

Detektyw myślał intensywnie. Myślał i myślał… i nie wpadał mu do głowy żaden pomysł. Nawet ten, który mógłby się okazać najbardziej absurdalnym pomysłem ze wszystkich pomysłów na jaki mógłby wpaść.

Zegar ścienny wskazywał godzinę 8.51, pora spaceru zbliżała się zatem nieuchronnie… a Konstanty Skorupka i Lukrecja Żabczyńska wciąż stali nieruchomo na środku pomieszczenia. Mieli wrażenie, że wskazówki zegara kręcą się na tarczy jak szalone.
– Zielona herbata i ciasteczko – wypaliła Lukrecja Żabczyńska. – To z całą pewnością nam pomoże.

Rozdział szósty

Nie ma żadnych śladów

Detektyw Konstanty Skorupka i panna Lukrecja Żabczyńska siedzieli przy kuchennym stole naprzeciw siebie, zmartwieni i zamyśleni. Popijali zieloną herbatę i zagryzali maślanymi ciastkami.
– To nie jest trudna zagadka – powiedział detektyw z przekonaniem. Zielona herbata z maślanym ciastkiem stanowiły wyśmienite połączenie. – Wystarczy spokojnie się zastanowić.

To była racja. To nie mogła być wcale trudna zagadka, zwłaszcza dla takiego detektywa jak Konstanty Skorupka. Jeśli tylko dobrze się zastanowi to niedługo odnajdzie zaginiony kapelusz i wszystko wróci do starego porządku.

Lukrecja Żabczyńska sięgnęła po kolejne ciasteczko i, tak jak poprzednie, zjadła je w mniej jak cztery sekundy. Ciasteczka były kruche i doskonale łagodziły stres. Detektyw popatrzył zaskoczony. Pół opakowania zniknęło nie wiadomo kiedy.
– Przepraszam, panie Konstanty – Lukrecja Żabczyńska popiła zieloną herbatą. – Kiedy się denerwuję, od razu staję się okropnie głodna – przełknęła ciasteczko.

Ale detektyw nie miał jej tego za złe. Uważał, że jeśli jest się głodnym to należy po prostu solidnie się najeść. Innej rady na głód nie ma.
– Próbuję przypomnieć sobie, gdzie ostatni raz widziałem swój kapelusz… – podrapał się po czubku głowy – ale nie mogę sobie przypomnieć.

Mimo wszystko Lukrecja Żabczyńska sięgnęła po kolejne ciasteczko. Chciała pomóc Konstantemu Skorupce, ale także nie miała pojęcia, gdzie mógł zaginąć kapelusz. Pamiętała tylko to, że…
– Wczoraj widziałam go na wieszaku – powiedziała z pewnością w głosie. – Pamiętam, bo wracałam wtedy ze sklepu.

Jednak Konstanty Skorupka nie był zadowolony. Owszem, kapelusz był wtedy na wieszaku, ale w momencie, gdy wróciła Lukrecja Żabczyńska, detektyw wychodził złożyć wizytę Tomaszowi Gajowi. Tomasz Gaj był komendantem komisariatu miejscowej policji i zarazem najlepszym przyjacielem Konstantego Skorupki.

Konstanty Skorupka opowiedział pannie Lukrecji te przemyślenia.
– Gdyby nie to, wszystko by się zgadzało – dopił zieloną herbatę i rozłożył ręce. – A tak nie ma żadnych śladów.

Rozdział siódmy

Dzwoni telefon!

Konsternacja rosła.

Panna Lukrecja Żabczyńska umyła kubek po kawie i szklanki po zielonej herbacie. Następnie wróciła do porządkowania dokumentów, starając się jednocześnie nie przeszkadzać Konstantemu Skorupce w rozwiązywaniu kolejnej zagadki.

Nieoczekiwanie podczas porządkowania dokumentów udzielił jej się dobry nastrój. W głowie miała ulubioną piosenkę i niewiele brakowało, a zaczęłaby… tańczyć! Na zewnątrz wiosna kwitła w pełni, a ciepłe powietrze i promienie słoneczne wpadały do pomieszczenia. Do tego delikatny zapach bratków w doniczkach za oknem powodował, że Lukrecja Żabczyńska bez trudu przeniosła się w wyobraźni na dużą, kolorową łąkę…

A może naprawdę tańczyła? Może była na prawdziwej łące? Przez te kilka chwil zupełnie zapomniała o zgubionym kapeluszu Konstantego Skorupki. Przez te kilka chwil zapomniała o całym bożym świecie!...

Aż nagle rozległo się głośne, metaliczne: DRYŃ! DRRRYŃŃ!!

Czarny telefon z czerwoną tarczą stał na okrągłym, drewnianym stoliku z białą serwetką.

DRYŃ! DRRRYŃŃ!!

Ale Lukrecja Żabczyńska nie zareagowała. Najwyraźniej nie słyszała.

DRYŃ! DRRRYŃŃ!!
– Panno Lukrecjo! – Zawołał detektyw Konstanty Skorupka. Stał w drzwiach osłupiały i przyglądał się. A to był naprawdę niespotykany widok. Pierwszy raz widział jak Lukrecja Żabczyńska… tańczy!

DRYŃ! DRRRYŃŃ!!
– Panno Lukrecjo! – Powtórzył.

Lukrecja Żabczyńska, wyrwana z zamyślenia, popatrzyła speszona na detektywa. Ale wstyd, pomyślała. Rumieniec oblał jej policzki.

Detektyw wskazał palcem.
– Panno Lukrecjo, dzwoni telefon!

Rozdział ósmy

Dwie, kompletnie złe wiadomości

Kiedy Konstanty Skorupka przyłożył do ucha słuchawkę z wesołym „halo!”, głos komendanta Tomasza Gaja zabrzmiał inaczej niż zwykle. Do tego pociąganie nosem i pokasływanie. To nie brzmiało dobrze…
– Dzień dobry, panie komendancie – powiedział detektyw.
– Nie musisz być taki… aaa, psik!... oficjalny, Konstanty – Tomasz Gaj wytrąbił nos w nową chusteczkę i rzucił ją na drugi koniec łóżka, gdzie leżał już spory stosik zużytych chusteczek. Komisarz od rana nie podnosił się z łóżka i Gertruda Gaj, jego troskliwa żona, strasznie się o niego martwiła. – Leżę w łóżku. Mam katar, kaszel i gorączkę.

Konstanty Skorupka zaniepokoił się. Katar, kaszel i gorączka. To oznaczało jedno…
– Masz grypę, Tomaszu? – Spytał, wybałuszając oczy.

W słuchawce rozległo się jeszcze głośniejsze „aaa, psik!”
– Wszystko na to wskazuje – odparł Tomasz Gaj. Mówił inaczej niż zwykle, gdyż cały czerwony nos miał zapchany katarem. – Dzwonię żeby ci powiedzieć, że niestety, ale wybierzemy się na ryby za dwa tygodnie.

Konstanty Skorupka i Tomasz Gaj, jak to dwaj starzy przyjaciele, mieli wspólne hobby. Wędkowanie. Lubili je, bo można było wtedy porządnie odpocząć i pomyśleć nad wieloma, naprawdę wieloma rzeczami. A te dwie rzeczy często były potrzebne i detektywowi, i komendantowi.
– Trudno – Konstanty Skorupka wzruszył ramionami. Nie było wyboru. Komisarz musiał wyzdrowieć.
– Coś ciekawego się u ciebie dzieje, Konstanty? – Tomasz Gaj wysmarkał nos w kolejną chusteczkę.

A po chwili rozległo się następne „aaa, psik!”
– Zgubiłem swój słomkowy kapelusz – detektyw nie mógł ukryć niezadowolenia z tego faktu. – A najgorsze, że bez niego nie mogę iść na swój przedpołudniowy spacer – popatrzył na zegar z kurantem stojący w rogu. – A to już zaraz…

Tomasz Gaj poprawił się w łóżku.
– Wszędzie go szukałeś?
– Tak.
– Nie martw się, Konstanty. Kapelusz na pewno się znajdzie.

Detektyw pokiwał głową.
– Z całą pewnością gdzieś jest.
– Co za niefartowny początek dnia – stwierdził po chwili komendant policji. – Dwie, kompletnie złe wiadomości.

Rozdział dziewiąty

Niespodziewany gość

Panna Lukrecja Żabczyńska przysłuchiwała się tej rozmowie z tak wielką ciekawością, że całkowicie zapomniała o porządkowaniu dokumentów.

Konstanty Skorupka odłożył słuchawkę. Zamknął oczy, aby lepiej się skupić. Czuł lekki powiew ciepłego powietrza i słyszał śpiew ptaków. Ale nie mógł przypomnieć sobie, co się stało z jego słomianym kapeluszem. Aż wreszcie, z tej bezradności, powoli zaczął tracić wiarę we własne umiejętności dedukcyjne…

Był przekonany, że kiedy szedł wczoraj na spotkanie z Tomaszem Gajem, miał kapelusz na głowie. Wiedział o tym doskonale. Więc dlaczego nie mógł sobie teraz przypomnieć co się stało z kapeluszem?
– To mi wygląda na dziurę w pamięci. Czasami każdy ma dziurę w pamięci – Lukrecja Żabczyńska odgadła jego myśli. – To niebywałe, ale najwidoczniej przytrafiło się to także panu, panie Konstanty.

Jednak Konstantemu Skorupce się to nie spodobało. Dziura w pamięci? To niemożliwe, aby miał dziurę w pamięci… Był detektywem, za chwilę będzie czas na przedpołudniowy spacer i nie mógł sobie pozwolić na żadne dziury w pamięci! O, nie! Co to, to nie!
– Skoro mam dziurę w pamięci to trzeba ją natychmiast załatać – powiedział poirytowany. – Ma pani jakiś pomysł, pani Lukrecjo?

Lukrecja Żabczyńska nie miała żadnego pomysłu. Owszem, wiedziała jak się łata dziury w skarpetkach albo w spodniach albo w zimowym, wełnianym swetrze detektywa, który leżał teraz głęboko schowany na półce w szafie… Ale jak się łata dziury w pamięci? Tego chyba nawet jej babcia nie wiedziała.
– Przykro mi, panie Konstanty – rozłożyła bezradnie ręce. – Na dziury w pamięci przypuszczalnie nie ma jednego sposobu. Wydaje się, że każdy musi poradzić sobie z tym sam.

Detektyw zmarszczył brwi i zacisnął usta.

DING – DONG!

Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.

Lukrecja Żabczyńska otworzyła.

W progu drzwi stanął niespodziewany gość.

Rozdział dziesiąty

Na pomoc!

Aurelia Kostka, bibliotekarka, była przerażona. W ręku trzymała książkę w czerwonej obwolucie. W pośpiechu minęła Lukrecję Żabczyńską, rzucając jej szybkie „dzień dobry”.
– Panie Konstanty, panie Konstantyyyy! – Zawołała. Wtargnęła do środka, nie zwracając uwagi na pozostałe reguły dobrego wychowania.

Konstanty Skorupka odwrócił się w jej stronę. – Dzień dobry, pani Aurelio – przywitał ją grzecznie z szerokim uśmiechem. – Co się stało?

Lukrecja Żabczyńska zrobiła naburmuszoną minę.
– Stało się coś strasznego! – Aurelia Kostka jak zwykle była bardzo rozemocjonowana. Na dodatek pędziła z biblioteki ile sił w nogach i była jeszcze lekko zdyszana. Jej idealna, modna fryzura rozwiała się podczas biegu.

Konstanty Skorupka pobladł. To już dzisiaj trzecia zła wiadomość, a było dopiero przedpołudnie. Co gorsza wiadomość Aurelii Kostki była straszna!
– Spokojnie, pani Aurelio. Proszę opowiedzieć co się stało, tylko spokojnie.
– Łatwo panu mówić! – Obruszyła się bibliotekarka.

Lukrecja Żabczyńska wywróciła oczami.

Detektyw mimo wszystko wyglądał jak oaza spokoju.
– Niech pan tylko popatrzy! – Aurelia Kostka trzęsącą się ręką wyciągnęła przed siebie książkę w czerwonej obwolucie. Obwoluta miała ogryzione wszystkie rogi.
– O! – Zdziwił się Konstanty Skorupka. Nigdy wcześniej nie widział niczego podobnego. Zmarszczył czoło. – To faktycznie dziwne…
– Dziwne?! – Bibliotekarka była cała rozdygotana. – To… to… to jest straszne! Potworne!! Jak… jak tak można nie szanować książek!

Konstanty Skorupka rzucił Lukrecji Żabczyńskiej przelotne spojrzenie.
– Ale jak mogę pani pomóc, pani Aurelio?

Bibliotekarka odetchnęła głęboko i uspokoiła się. Aż się cała zgrzała z tych emocji.
– Niech pan znajdzie tego, kto to zrobił, panie Konstanty, w panu cała nadzieja. Na pomoc!

Rozdział jedenasty

Największy bałagan na świecie

Kiedy Aurelia Kostka wyszła, Konstanty Skorupka zaczął się przyglądać książce dokładniej. Obrócił ją dookoła i obejrzał pod światło, mamrocząc pod nosem.
– A co z pana kapeluszem, panie Konstanty? – Lukrecja Żabczyńska miała pewne obawy co do tej całej książkowej afery. Ale wiedziała, że detektyw był mólem książkowym, w wolnej chwili czytał… ba!, jednego wieczora był w stanie pochłonąć całą książkę i nic nie było w stanie go od tego powstrzymać. Mimo to uważała, że Aurelia Kostka trochę przesadzała i że zaginiony kapelusz był zdecydowanie, milion razy ważniejszy.

Jednak dla Konstantego Skorupki ogryziona książka Aurelii Kostki była tak samo ważna jak jego własny, zaginiony słomiany kapelusz.

Musiał przyjrzeć się tym ogryzieniom z najbliższego bliska.

Ale żeby przyjrzeć się im z najbliższego bliska, detektyw potrzebował lupy.

Konstanty Skorupka bez słowa wyjaśnień poszedł do pokoju na górze i otworzył szafę.

Panował w niej największy bałagan na świecie.

Rozdział dwunasty

Tego się można było spodziewać

Przypuszczenia Konstantego Skorupki były jak najbardziej trafne. Detektyw doskonale wiedział jakie ślady na książkach zostawiają mole książkowe. Jednak, przed przekazaniem Aurelii Kostce tych niezbyt dobrych wieści, chciał się upewnić, że bez wątpienia ma rację. I do tego właśnie potrzebował swojej niezawodnej lupy.

Ale bałagan w szafie panował tak wielki, że nie sposób było w niej cokolwiek znaleźć. Konstanty Skorupka był bałaganiarzem i niechętnie się do tego przyznawał. Zwyczajnie nie chciało mu się odkładać wszystkiego na miejsce i w efekcie bałagan powiększał się i powiększał… Detektyw nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz robił w szafie porządek. I doszedł do wniosku, że chyba było to… nigdy.

Całe szczęście ważnymi dokumentami zajmowała się panna Lukrecja Żabczyńska i tylko dzięki temu nic nigdy się nie zgubiło.
– Czego pan tak szuka, panie Konstanty? – Lukrecja Żabczyńska stanęła w drzwiach pokoju detektywa. Kilka razy już proponowała mu, że zrobi porządek w jego szafie, ale on nie chciał nawet o tym słyszeć. To były jego rzeczy i nikt prócz niego nie miał do nich dostępu. Koniec, kropka.

Teraz Konstanty Skorupka powoli zaczął tego żałować.
– Lupy, panno Lukrecjo – odparł, nawet na moment nie przerywając poszukiwań. Lupa musiała gdzieś tu być. Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu… Chociaż z sekundy na sekundę stawało się to coraz bardziej prawdopodobne. – Szukam lupy.
– Lupy? – Lukrecja Żabczyńska uniosła brwi.
– Tak, panno Lukrecjo, lupy – powtórzył poirytowany Konstanty Skorupka. Przerzucał wszystko po kolei, przekopywał się przez sterty nagromadzonych rzeczy… i irytował się coraz bardziej.
– Przykro mi, ale nie widziałam – Lukrecja Żabczyńska rozłożyła ręce. Nawet gdyby chciała, i tak nie byłaby w stanie pomóc. Już się odwróciła, gdy nagle…
– Mam! – Wykrzyknął Konstanty Skorupka.

Był tak podekscytowany, że Lukrecja Żabczyńska pomyślała, że znalazł co najmniej jakiś drogocenny, od dawna poszukiwany skarb. I niewiele się pomyliła…

Detektyw ściskał w ręku nieco zmięty kapelusz. Swój zgubiony, słomiany kapelusz! W jaki sposób znalazł się w szafie?

Lukrecja Żabczyńska pokiwała głową.

Tego się można było spodziewać.

Rozdział trzynasty

Ma pani mole

Konstanty Skorupka szedł do biblioteki dumny jak paw. Na głowie miał swój słomiany kapelusz, a na twarzy uśmiech od ucha do ucha.

Całą drogę zastanawiał się jak powiedzieć Aurelii Kostce prawdę. Aurelia Kostka wprost nie-na-wi-dzi-ła wszelkich robaków i detektyw słusznie obawiał się, że będzie to dla niej prawdziwy szok. Ale cóż miał zrobić? Pocieszał się tym, że bibliotekarka ucieszy się, że rozwiązał tę zagadkę w tak ekspresowym tempie. Co prawda nie znalazł w szafie lupy, ale za radą Lukrecji Żabczyńskiej doszedł do przekonania, że nie jest to wcale konieczne. Aurelia Kostka i tak pewnie nie chciałaby oglądać śladów móla książkowego w kilkukrotnym powiększeniu.

Trudno powiedzieć, aby bibliotekarka jakoś specjalnie ucieszyła się na widok detektywa. Kiedy wszedł, podniosła głowę znad komputera.
– Pan Konstanty? – Spytała zdziwiona. – Wie pan już, kto zniszczył książkę?

Konstanty Skorupka położył książkę w czerwonej obwolucie na biurku przed bibliotekarką i uśmiechnął się przyjacielsko.
– Tak, pani Aurelio. Wiem.

Aurelia Kostka poprawiła okulary na nosie.
– Więc kto to zrobił?

Detektyw przełknął ślinę.
– Mole, pani Aurelio… Ma pani mole.

Rozdział czternasty

Kapelusz na tył głowy

Przeraźliwy krzyk Aurelii Kostki wciąż dźwięczał w uszach Konstantemu Skorupce. Minę bibliotekarki zapamięta na zawsze.

Razem z Lukrecją Żabczyńską szli chodnikiem i objadał się truskawkowymi, śmietankowymi i czekoladowymi lodami. Po trzy gałki na głowę to było zdecydowanie za dużo, ale jak świętować to świętować. Słomkowy kapelusz wreszcie był na swoim miejscu.

Poza tym pogoda zrobiła się prawdziwie letnia. Słońce grzało, a chmurki na błękitnym niebie przypominały porwane resztki waty cukrowej.

Wszystko wróciło do normy. Nareszcie.

Konstanty Skorupka i panna Lukrecja Żabczyńska skręcili w ulicę Różaną, główną ulicę miasteczka. Mniej więcej w połowie znajdował się dom komisarza Tomasza Gaja.

Lukrecja Żabczyńska zaśmiała się, kiedy detektyw polizał lody i radośnie przesunął kapelusz na tył głowy.

autor: Krzysztof Roguski